Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bóg da, że się my z tego sąsiedztwa uwolniemy, poszedł król nasz pod Wiedeń, pociągnęły wojska wielkie, jak ich tam zbiją, to i Podole się oswobodzi.
Uśmiechnął się Dorszak złośliwie.
— Ale jak ich nie zbiją, to się na nas mścić będą — mruknął.
— Ja — dodała zmieniając rozmowę Miecznikowa, gdy nieco spocznę i rozpatrzę się tutaj — radabym i po włościach i ziemiach się przejechać, granice zobaczyć, osady, jakie są.
— Pustka to jaśnie wielmożna pani — rzekł po chwili namysłu Dorszak, któremu oczy zajaśniały jakąś radością niedobrze ukrytą — ale zawsze obejrzeć warto. Ziemi nie zasadzonej szmat. Byłoby na czem de cruda radice wsie i miasta zakładać, gdyby się ludzie naleźli. A kto tu zechce pod strachem Bożym mieszkać i z samopałem na pole jeździć!
Namyślił się i dodał ciszej:
— Gdyby jasna pani tylko, raczyła zawczasu dzień oznaczyć — posłałoby się trochę zarośla przetrząść i drogi naprzód opatrzeć. Ja muszę koniecznie, choć na dwa razy dwadzieścia cztery godziny wprzódy wiedzieć kiedy to nastąpi.
— Słusznie, panie Dorszak, ja to waćpanu oznajmię — a teraz, spocząć pora. Dobranoc waćpanu.
Już miał odchodzić, gdy Miecznikowa, jakby coś sobie przypomniała, zatrzymała go.
— Poczekaj waszmość — rzekła — i szepnęła coś Jadzi, która do drugiego pokoju wybiegła. Po chwili wyniosła pudełko, które Miecznikowa otworzyła, dobywając z niego coś skrzętnie.
— Mąż mój niechciał, abym tu z próżnemi rękami przybyła, starym obyczajem, gościniec się przywozi.