Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O was, o skarb nam powierzony! W drodze szczęśliwie się udało ujść niebezpieczeństwa, tu — Bóg wie, co da. Patrząc na Podstarościego rozumiem dla czego nas nim straszono.
Jadzia pokiwała główką.
— Nie piękny, prawda, ale....
— Co to — nie piękny? — przerwał Janasz. Szkoda mówić, żeby i Sieniuta był do malowania — ale mu poczciwie z oczów patrzy, a temu. I — rudy! szepnął Korczak.
— Dosyć tej rozmowy na wschodach.... matka musi być niespokojną, zrywając się biedz poczęła Jadzia, waćpan mnie bałamucisz! chodź, ja za niego burę dostanę.
Wyprzedzając go wbiegła na górę wesoło.
— Prowadzę jeńca! — zawołała.
Miecznikowa siedziała za stołem.
— Gdzieżeś się waszmość dziewał? — zapytała.
— Musiałem naprzód obozowisko opatrzeć, rozśmiał się Janasz, straże postawić, rzeczy poumieszczać.
— A teraz siadaj i jedz — co Bóg dał.
Podsunięto mu miski, Jadzia gospodarowała.
— Jeszcze nic nie wiem co tu można dostać i czem będziemy żyli — jutro pójdziemy na zwiady — rzekła Miecznikowa.
— Z przeproszeniem pani — odezwał się Janasz, na zwiady nikt bezemnie nie pójdzie.
— Ani ja? — spytała Miecznikowa.
— Pani najmniej?
— Dla czego?
— Bo.... bo.... jesteśmy na skraju od nieprzyjaciela, a ja szyją moją odpowiem za drogie ich osoby.
— Ze strachu wielkie oczy! ruszając ramionami,