Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

którą ciągle rozbójnikami straszono, z trwogi, blada, ręce łamała.
Godzinę się już tak coraz ciemniejszemi wąwozami wleczono, słońce skryło się za górami, choć jeszcze nie było zaszło, zaczynało się robić ciemno, i Sieniuta dla złych dróg radził pośpieszać.
Miecznikowa widząc się już niemal u portu, tryumfowała potrosze, że się próżnym strachom odwieźdź od swego zamiaru nie dała. — Gródka tylko co nie było widać.
Jadzię bawiło wszystko, a wiele rzeczy zdały się jej całkiem nowemi. Kraj w istocie cale różną przybierał postać; aż do skał i kamieni nieznane to były istoty.
Zmierzch padał, gdy Janaszek do drzwi przyskoczył, że wąwóz ostatni się kończy, i że zamek gródecki za chwilę zobaczą.
Nie było już sposobu miecznikowej i Jadzi w powozie utrzymać, którego firanki widok zasłaniały. Kazały stanąć i wysiadły. W istocie wąwóz szeroko otwarty, dozwalał spojrzeć na ciasną dolinę, wśród której na cyplu, oświecony odblaskiem łuny zachodniej, szary zameczek się wznosił.
Miecznikowa odmawiała modlitewkę dziękczynną. Jadzia także. Oczy jej promieniały.
Znać się jednak po zamku czegoś innego spodziewać musiała, wydał się jej ponurą ruiną, be szepnęła matce.
— Dzikie to — matuniu i — smutne.... Jeszcze nędzniej od zamku wydawało się miasteczko ze swemi domowstwy z chróstu i gliny i karczmami, pozapadanemi w ziemię. Wszyscy ludzie patrzali też na zamek ciekawie, ale nie wesołemi oczyma. W isto-