Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kortynami kawał dachu jako tako osłaniał połamane i pogryzione żłoby. Niektóre z nich na ziemi leżały. Z biedą można było konie pomieścić. Parfen się za nim włóczył i pokazał mu lepszą nieco stajenkę, ale w tej kilka koni Dorszaka stało, pookrywanych derkami i nie można się było spodziewać, ażeby chciały ustąpić. Wśród tych oględzin, Nikita spostrzegł otyłą kobietę, z twarzą nabrzękłą, która z koszykiem szła ku bramie. Domyśliłby się był w niej Tatiany, choćby Parfen nie zawołał jej po imieniu. Musiał więc iść rozmówić się z panią, a zdało mu się, że najłatwiej będzie czekać w izbie na dole na ową małą Horpynkę. Zaledwie za sobą drzwi zamknął, zjawiła się ona w istocie, nie mówiąc nic i dając tylko znak ręką.
Nikita poszedł za nią na górę.
W tej samej izbie co wczoraj, na sofie, siedziała Dorszakowa, czekając widać na niego. Po dniu wydała mu się wychudłą i bladą. Czarne oczy świeciły jakby łzami obmyte. Zwróciła się zaraz do stojącego we drzwiach, palec kładąc na ustach.
— Człowiecze — zawołała — nie darmo cię panowie wysłali, rozum mieć musisz... miej-że go tu za dwóch, bo nie będzie i tego za wiele, bądź ostrożnym... Kraj to zły... ludzie nie dobrzy... obyczaje pogańskie. Kto tu pozna zbójcę? Kto tu wie, który poczciwy?
Po Bożemu przestrzegam..... a nie mów nic nikomu. Wszystkich się strzedz trzeba, wszystkich. Nocą nie spać... dniem czuwać.
Ruszyła ramionami.
— Dnia ani godziny niema bezpiecznej, ja ci mówię.
— Bóg zapłać za dobre słowo — odpowiedział