Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/374

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzeba rozmówić otwarcie. Dusić się w sobie na nic się nie zdało. Przebierasz w uczciwych ludziach, co ci się stręczą jak w ulęgałkach.... popłakujesz, wzdychasz, czynisz siebie nieszczęśliwą, a nas tyranami; raz się to skończyć musi. Zawróciła się asindźce głowa, czy co u kata! pokochałaś przybłędę tego, Janasza. Niemam nic przeciwko niemu, bo chłopiec uczciwy, ale mu daleko do tego, żeby śmiał po rękę córki mojej sięgnąć! Daleko! Na to ja nigdy nie pozwolę — to trzeba sobie wybić z głowy. Rozumiesz?!
Jadzia chwilę stała milcząca — a potem rzekła:
— Nie będę kłamać — kocham Janasza od dzieciństwa. Macie prawo mną rozrządzać, czyńcie co chcecie. Zabronicie iść za niego, woli waszej się nie sprzeciwię, ale u ołtarza innemu nie przysięgnę.
Podniosła głos i powtórzyła: — Ojcze! tego nie możesz wymagać odemnie.
Miecznik się porwał z krzesła:
— Tak! — zawołał — na śmierć moją będziesz czekała! doczekasz jej rychło, bo ja sromu i cierpienia tego nie przeżyję....
— Ojcze, nie masz litości! krzyknęła Jadzia — i padła.
Ojciec skoczył ją ratować, z rozpaczy bijąc się w piersi i głowę. Rozruch w całym domu powstał, wpadła Miecznikowa: zaczęto cucić Jadzię i zaniesiono ją na łóżko. Zboiński w rozpaczy, że się uniósł, pobiegł ręce jej całować i uspakajać. Sądny dzień był w Mierzejewicach. — Wieczorem Jadzia w gorączce leżała nieprzytomna, a rodzice płacząc siedzieli przy niej. Do wszystkich kościołów i klasztorów rozesłano na nabożeństwa, do cudownych