Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/334

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Miecznika chwilami brał górę. Pani Zboińska krzątała się podwajając starań i gościnności.
Jadzia wyszła też ubrana wedle rozkazu matki, ale z twarzą, której żaden nakaz nie mógł odmienić. Uśmiechała się łagodnie, smutnie, roztargniona i jakby na wszystko obojętna. Rówieśnice napróżno się ją rozbawić starały i przyjaciółki wypytać.
Odpowiadała im, że od chwili tej, gdy ją z matką Tatarowie napadli i śmierć lub niewolę widziała już przed sobą — do dawnej wesołości powrócić nie może.
Kasztelanic jawnie już występował jako starający się o serce panny i nie opuszczał jej na chwilę, lecz rozbawić nie mógł.
Inne za to dziewczęta unosiły się nad nim, a to go pocieszać nieco musiało, bo się nie kryły z tem, iż się im dworak zręczny, dowcipny, młody i ładny wielce podobał.
Gdy wieczorem skrzypki się odezwały, Jadzia przybiegła do matki, głowę na jej piersiach położyła, uścisnęła ją i szepnęła: — noga mnie boli — tańcować nie mogę, matuniu, nie będę — proszę was, nie przymuszajcie mnie, proszę.
Spojrzała na nią łzawemi oczyma; matce też zakręciła się łza w oku — pocałowała ją w czoło i nie odpowiedziała nic. Nie poszła więc Jadzia w taniec, chociaż ojciec, który sobie w końcu trochę podchmielił, sam się jej za tancerza ofiarował, aby upór zwyciężyć. Pocałowała go w rękę, popatrzała w oczy, Miecznik, wyrazem jej twarzy przestraszony niemal, odstąpił.
Skoki więc i muzyka były dla drugich, a Kasztelanic w końcu trochę dotknięty, wybrał sobie pannę Starościankę Bielską i uwijał się z nią, dokazując