Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szych posług używano. Nie jeden raz samowtór po kilka tysięcy talarów woził w baryłkach i listy takie, które chować było trzeba, a pilnować ich jak oka w głowie.
Z obozem miecznika i na wojnie bywał, a o ludzi się różnych ocierał.
Z pierwszych słów Dorszaka poznał, a choć wieczorem na zamek zajechał, już przechadzając się opatrzył cały, już z ludźmi potrosze i jakby niechcący się rozgadał. Wreszcie, gdy mu na dole ladajaki barłóg wskazano, juki swoje złożywszy w izbie, choć już noc nadchodziła, powlókł się na miasteczko do karczmy. Instynkt prostego człowieka uczył go, że się trzeba było o zamku nie na zamku dowiadywać. Kilka lichych karczem stało przy rynku pustym. Do jednej z nich poszedł Nikita.
Widzieli go już żydzi, gdy na zamek jechał, a czegoś się domyślali, gość w tym kącie był rzadki. Gdy do izby wszedł, a zobaczono go, poczęli się doń cisnąć żydzi. Chciano go częstować wódką, ale tej Nikita nie pił, znalazło się wino kwaśne i tego kazał sobie postawić, aby mieć przy czem siedzieć. W nizkiej izbie dosyć obszernej, z małemi okienkami, nikogo już z miasteczka nie było, rodzina tylko żydowska liczna bardzo, wychodziła krążąc około przybysza i przypatrując mu się ciekawie. Z tym, który grał rolę gospodarza, średniego wieku mężczyzną, rozmówić się było trudno, takiego języka używał. Dopiero w kwadrans dobry zwlókł się stary, z siwą brodą o kiju żyd w czapce wysokiej, który aż do stołu podszedłszy, milcząco począł Nikicie się przypatrywać. Od słowa do słowa przyszło do rozmowy.