Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nem wam wszystko, jam sługa. Cóżby ludzie powiedzieli, gdybym śmiał.....
— Jesteś mi bratem, przyjacielem, nie sługą, szybko poczęła Jadzia. Bądź cierpliwym, czekaj i wierz mi, więcej nic nie chcę.
Odwróciła się szybko i wbiegła do gospody. Janasz stał długo ruszyć się nie mogąc. Zawołać go musiano, gdy konie były gotowe. Miecznikowa śpieszyła teraz z niecierpliwością niewysłowioną.
Już mieli ruszyć z gospody, gdy z przeciwnej strony krzyki słyszeć się dały: — Stój! stój!
Wóz wysłany wysoko najechał prawie na konie kolebki p. Miecznikowej. Wpół siedział, na pół leżał na nim mężczyzna średnich lat. Janasz wybiegł, aby zobaczyć co było przeszkodą do wyjazdu, i zbliżywszy się do wozu, poznał na nim Rotmistrza Horbowskiego.
— Na Boga? wy tu co robicie? — zawołał.
— A no — jadę — odparł Rotmistrz — i to na wozie, bo chodzić nie mogę.
— Jużeście z powrotem?
— A no — z pod tego przeklętego Wiednia, gdzie mnie ostatni Turcy, co szable mieli, porąbali wszetecznie; nie wygoiłem się jeszcze. Musiałem do domu wracać.
— My z panią Miecznikową z Podola wracamy, szybko rzekł Janasz, na miłość Boga, prawda to, że Miecznik ranny? Wiecie o tem?
— Jako żywo! kłamstwo! bałamuctwo! przerwał Horbowski.
— Schylił się do ucha Janaszowi —
— Gorzej niż ranny! w niewoli! w niewoli!
Korczak chwycił się za głowę.
— Nie mówcie Miecznikowej.