Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bóg da, że nie będzie to tak strasznem jak się dziś może wydaje.... ludzie mówią....
— A! odpowiedziała Jadzia — żyłam krótko — ale jużem się tego nauczyła że zawsze straszniejszą jest prawda niż ludzkie przeczucia! Z jakąż ja radością wybierałam się w tę drogę, jak pilno było matuni! Któż z nas odgadł co nas tam czekało.... i że wy nam ocalicie życie, poświęcając wasze.
— Panno Miecznikówno dobrodziejko — rzekł Janasz wzruszony — pani ja też moje winienem. Byłem umarłym, głos jej z grobu mnie wywołał.
— Bom potrzebowała was, mój dobry bracie — rzekła Jadzia — sama jestem na świecie, i bez was byłabym sierotą.
Janasz spuścił oczy. — Pani sierotą nie będziesz, masz rodziców, znajdziesz łatwo opiekuna i przyjaciela.... Mógłbym powiedzieć nawet, żeś go już znalazła.
Zarumieniła się Jadzia.
— Wiem o kim mówisz — odezwała się chłodno — ale ten moim przyjacielem nigdy nie będzie. — Czuję to. Mam wstręt do niego, nie mogłam mu go okazać tylko, bom musiała być wdzięczną.
— Pozwólże mi jako bratu i przyjacielowi — przerwał Janasz — wziąć jego stronę. Ja go tam poznałem bliżej. Mężny jest, szlachetny, serce ma dobre. Pochodzi z pięknego rodu, nic mu zarzucić nie można, a to wiem, bo to wiedzą wszyscy że pannę Miecznikowę kocha.
Jadzia się zarumieniła jak wiśnia, widać było zniecierpliwienie i zdumienie na jej twarzy.
— Wy za nim mówicie? Janaszu? zapytała — wy, za nim?
— Bo mi tak sumienie każe, bo wiem że i pani