Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ko, począł stękając — alem to już ks. Żudrze tłumaczył — nie sposób było z małą garścią iść na tę szarańczę, a ludzi musiałem zbierać po nad granicą. Chwilim nie stracił — a tu słyszę było gorąco.
— Jużeśmy żadnej ocalenia nie mieli nadziei; tylko było patrzeć śmierci — odezwała się Miecznikowa. Ksiądz Żudra przystępował z lampeczką.
— Pułkowniku, za wasze zdrowie!
Kasztelanic, który był zupełnie przyszedł do siebie i już dworował wesoło, przystąpił też do pułkownika. Podali sobie ręce.
— Najpiękniejszą chwilę mojego życia winienem wam, rzekł — gdybyście wy mi nie powiedzieli, nie przybyłbym tu i nie miałbym szczęścia stanąć do usług pani Miecznikowej.
Mówił o matce a spojrzał na córkę. Jadwisia, jakkolwiek szczerze wdzięczna, nie odpłaciła mu wejrzeniem. Spuściła powieki i powoli je podnosząc, podniosła na Janasza, który stał w kątku skromnie, oparłszy się nieco o ścianę, bo znowu po przebytem niebezpieczeństwie, czuł że mu na siłach zbywa.
Byłby odszedł może, urok go tu trzymał jakiś, nie mógł się ruszyć. Jadzia spoglądała na niego.
— Kiedyście tu wszyscy panowie razem, prosząc siedzieć, poczęła pani Zboińska — dajcie mi radę powiedzcie co czynić mam! Chciałabym te strony opuścić, potrzebuję odetchnąć, a sama na nic się tu nie przydam. Ale jakże wyruszyć ztąd, czy bezpieczne drogi? czy....
— Pani Miecznikowa pozwoli — wtrącił Kasztelanic — ażebym ja jej z ludźmi moimi służył jako straż i osłona. W tej stronie ku Konstantynowu nie możemy się obawiać napaści. Dosyć będzie kilku-