Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i ztamtąd pokusili, najzręczniejszych zabrał z sobą na ścianę od stawu.
Moździerz już z pomocą drągów i desek wsuwano na basztę pocichu. Nie szło i to łatwo, a choć puszkarz Kasztelanica kierował ustawieniem, miejsce samo, znużenie i noc, nie rychło dozwoliły dokończyć roboty. Kobiet musiano użyć do noszenia kamieni; wszystkie kotły zabrano do grzania wody, aby mieć wrzątek także w niedostatku innej broni.
Gdy się to działo, pierwsze konie tatarskie dosięgały wązkiego brzegu pod zamczyskiem. Nie obrachowali się z tem napastnicy, że się nie będą mieli gdzie pomieścić, gdyż stroma góra prawie tonęła w wodzie. Konie więc rzucić trzeba było, a pieszo co rychlej drapać się na górę, aby innym miejsce zrobić. Znaczniejsza cześć przesunęła się na prawą stronę zamku, gdzie brzeg od stawu był szerszy. Szmer było słychać mimo nakazanego milczenia, i pierwsi wyładowujący nie wiedzieli co uczynić z sobą, wahali się, czekali, gdy już drudzy ze stawu parli się na wybrzeże. Motłoch ten stał gęstą kupą coraz się powiększającą. Można było dostrzedz kogoś, co się zdawał dowodzić i wskazywać. Lecz wdzieranie się na opokę stromą nie było łatwem. Rozstawieni na murach ludzie, którym nakazano czekać hasła, z rusznicami w strzelnicach, wyglądali tylko rychło im znak dadzą. Jabłonowski czepiał się po murach, zaglądał, niebardzo wiedząc co począć i czy rozpoczynać.
Bądź co bądź nie było już nic do stracenia. Sam kasztelanic wziął za rusznicę, zmierzył w ciemności ku tej kupie, w której dowódzcy się domyślał, i — wypalił. Za jego strzałem buchnęły całym rzędem