Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciągle ku niemu, Jadzia wreszcie odeszła — Janasz się ruszył i zaczął jęczeć, ksiądz schylił się ku niemu i przemówił słodko. Reszty już dziewczę nie widziało, bo musiało iść do matki. Zeszło więc ze spuszczoną głową, powoli, zamyślone. W progu Miecznikowa ją uściskiem powitała.
— A! co za dzień! co za dzień, dziecko moje. Ja jeszcze do siebie przyjść nie mogę. Bóg mi ciebie ocalił. Łzy wdzięczności płyną. Idź — spocznij, Korczakowi nic nie będzie....
— Cierpi bardzo — matuniu — a we śnie, żebyście wiedzieli — o niczem nie mówi tylko o tobie i o mnie. Śni mu się jeszcze ta straszna chwila.
— Mnie ona życie całe przytomną będzie — odparła Miecznikowa, bo ja — ja ją mam na sumieniu....
— Matko — i ja! Ciągle go prześladowałam, że tchórz, mój Boże! — zawołało dziewczę; zakryło sobie oczy.
— Jednakże, Jadziu moja, dodała cicho matka — nie dobrze, byś tam zbyt długo przesiadywała przy nim.
— Dlaczego? spytała zdziwiona Jadzia.
— Nie pora ci to tłumaczyć — dziecko moje — dlaczego nie chciałabym, aby poczciwy Janasz ciągle cię miał na oczach. Już i tak aż nadtoście do siebie przywykli.
Jadzia tak była tą mową zdziwiona, iż chwilę stała, jakby jej zrozumieć nie mogła.
— Ależ, moja matuniu!
— Jadziu droga, on młody, jemu się w głowie łatwo przewrócić może.
Jeszcze dziewczę nie zdawało się rozumieć, ale rumieniec na twarz jej wytrysnął.
— Dlaczego mu się ma zawracać głowa? — odpar-