Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Podstarości śmiać się począł.
— Ja oto wiem, żem się z Tatarami spotkał.
Dorszak minę zrobił zdziwioną i osobliwszą.
— Gdybyś się pan miłościwy z nimi spotkał — rzekł — tobyś tu na wieczór nie był.
— Jeśli chcesz prawdy szczerej, nie przyszło do spotkania, aleśmy obóz, konie i namioty doskonale widzieli.
— Gdzie? — marszcząc się spytał Dorszak — to imaginacya.
— Nie — czterech nas jest — pytajże waszmość.
— Gdzie? u nas? po nad granicą Tatarzy? to nie może być!
Wszyscy razem gwarnie i wyprzedzając się zaczęli mu potwierdzać. Dorszak się marszczył coraz bardziej.
— Bajka! jako żywo! to nie był obóz tatarski. Śniło się waszmościom! U stracha wielkie oczy. To była nasza straż pograniczna.
Janasz zakrzyknął.
— Tak jest — powtórzył Podstarości, ja się waszmościom klnę, że to byli nasi. A że oni po tatarsku obozują, to prawda, i że obyczaje tutejsze przejęli — to też pewna. Niech pan z siebie śmiechu nie robi — rzekł zwracając się do Janasza — mówiąc o Tatarach.
Korczak zmilkł.
— Gdybym był mógł to przewidzieć, odezwał się, bylibyśmy podjechali.
— Ale dokądże pan zabrnąłeś? tamtędy nie wasza była droga.
— To prawda — odezwał się Janasz.
Pewność, z jaką to mówił Dorszak, oddalenie obozu, który zaledwie zdala dostrzedz mogli, pomimo