— Jakże? jak? niecierpliwie domagała się Elżunia.
— Jak?... namyślając się nad stylistyką począł starosta. Rzecz się dzieje nie wiem w jakim kraju... bodaj w antypodach, bo ludzie poubierani jakem ich tu nigdzie nie widział. Mąż zdradza żonę, właśnie tak jak Zygmuś ją, dla koczkodona. Cóż ona czyni? Oto udaje też niewierną i mizdrzy się do młokosa, czem męża do desperacyi, konfuzyi zazdrości i skruchy, a finalnie do proszenia o przebaczenie przymusza.
— Nie — tego bym ja nie potrafiła — ozwała się Elżusia — a no — ponieważ dobrze mieć w zapasie broń im jedną więcéj, dziękuję staroście za radę.
— Nie radzę! nie radzę, bo ślizka to rzecz — podchwycił Brzeziński — i zacnéj matrony, jaką asindźka jesteś, nie godna... Nie zabrakło by jéj pewnie tych, coby tę komedyą z jejmością dobrodziejką grać chcieli — ale by potém owe służki odprawić trudno.
Uśmiechnęła się Elżusia smutnie... zamilkli...
— Starosta więc niepojedziesz ze mną? zapytała.
— Chyba asindźka sobie służyć każesz — rzekł stary — dla syna nie pojadę, bo wiem że mi powróci — byle cały! Ja na to nie pomogę nic...
— Pojadę więc sama — dodała Zygmuntowa i to co najrychléj, bo mnie tu od stryja Eligi, (obróciła się do niego) nie miła spotkała wiadomość. Rachowałam na to, że mojego przerażę przybyciem niesyodzianem, a pochwycę, gdy się nie będzie domyślał iż za nim gonię, tymczasem... Dziemba niego-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/61
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.