Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miał wlepione, nie mogąc ich od niej oderwać, a powtarzając w duszy iż Piętka wart był solennéj chłosty za niedarowaną rozpustę swoją. Acz z podróży i nie przystrojona, błyszczała pani Zygmuntowa takim wdziękiem, iż starzy i młodzi z uwielbieniem na nią poglądali. Śmiała postawa, ruchy i pogodne wejrzenie, coś jéj królewskiego nadawały.
— Byłem jeśli nie przyjacielem, to życzliwym Zygmuntowi Piętce dobrym znajomym, ale gdyby mu teraz pięćdziesiąt na kobiercu wyliczyć przyszło, ręki bym nie pożałował — dodał w duchu Trzaska — aż mi żal kobieciny, bo z tym starym safandułą jadąc, biedy tylko napyta po drodze, a jéj by człeka trzeba, coby pyły przed nią zmiatając, do celu poprowadził... Jest tego warta!
Westchnął pan Seweryn, bo mu heroina głowę od razu zawróciła, nigdy jéj jeszcze tak majestatycznie piękną nie widział.
— Klnę się wam, słowem szlacheckiem — gdyby nie to, że nie wypada, siadłbym na koń z wami, tego trutnia ścigać! szepnął po wieczerzy stryjowi.
— Nie wypada! nie wypada! odparł Eligi z takiemże westchnieniem, a może i żalem, iż go w pomoc wziąć nie mógł. Trzaska potém przysiadł się do pani Zygmuntowéj, i w miłéj rozmowie z nią i z matką cały wieczór przepędził. Oczéwiście mowy tam nie było o niczém, tylko w ogóle o drodze, o powietrzu, o ludziach — ale Elżusia miała ten dar, że z najmniéjszéj rzeczy wyciągnęła coś zajmującego