Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przymrużył powieki... zapatrzył się oczom nie wierząc zmieszał się, cofnął i zawołał:
— To nie może być?
— Co nie może być, panie Eligi? zapytał Borodzicz.
— Hm! ale ktoż to jest... w mundurze?..
— Zygmunt Piętka...
Stryj Eligi stracił zupełnie przytomność.
— Zkad? zkad?
Wtém Piętka do niego przystąpił.
— Cożeś to mnie pan nie poznał?
— A zkądżeś się tu wziął?
— Przybyłem w gościnę do pana Gracyana...
Ruszając ramionami i mrucząc coś niewyraźnie pod nosem — stryj stał nie wiedząc czy uciekać, czy siąść, czy mówić, czy się boczyć... co począć z sobą? — Gracyan go na ławę zapraszał; siadł...
— Zagramy w maryasika? zaproponował.
— E! nie — nie! nie mogę... wracam zaraz, rzekł przepłoszony stryjaszek. Wyszedłem tylko tak, spacerkiem, dla konkokcyi — wracam zaraz... wracam...
Nie nalegano. Zdawało się, że stryj upioraby się więcéj nie nastraszył... Wyrazy mu na ustach zamierały, patrzał jak w tęczę na Piętkę, na jego mundur, buty i ostrogi... w twarzy widać było pomieszanie, trwogę... i wielkie pragnienie powrotu do domu. Jakoż wysiedziawszy pół godziny... porwał się żegnać, za kij schwycił i drapnął takim krokiem pośpiesznym, jakby go kto gonił. Całą drogę powtarzał tylko sam do siebie: