Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak myślisz? można tam się zgłosić? iść przepraszać?
Ramionami tylko ruszył Borodzicz.
— Dalipan nie wiem, odparł — chyba — chyba poczekawszy. Mówiłem z jéjmością razy kilka, odprawiła mnie z kwitem...
Zygmunt usta zacisnął, głowę spuścił i niepowiedział nic, uścisnął Borodzicza.
— Idź spać, rzekł — reszta jutro...
To rzekłszy odprawił go na tapczan, zamknął drzwi i pozostał sam. Pan Gracyan długo zasnąć potém nie mogąc, słyszał go chodzącego niemal do białego dnia po pokoju... Zdrzemał się wreszcie, — a gdy się przebudził, słońce już było wysoko. Piętka ubrany czekał na niego. Po dniu wydał mu się nie tak bardzo pięknym jak wczora, ale twarz miała wyraz jakiego dawniéj na niéj nie bywało — posępny i zamyślony, poważniejszy i bardziéj męzki, postarzał widocznie. Rzadko choroba niedługa taka zmianę na człowieku wywrze. Przyczyniły się pewnie wewnętrzne zgryzoty do tego. Zasiedli z Borodziczem do śniadania, potém do rozpatrywania papierów, rachunków i interesów. Tych jak dawniéj Piętka znać nie chciał, tak i teraz roztargniony słuchał relacyi, na wszystko się godząc i przystając.
Tranzakcyi projekt podpisał bez westchnienia, i po izbie znowu rozpoczął wiekuistą swą przechadzkę.