Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dróż nie służyła i spoczynku potrzebował. Przeciągnęło się to dosyć długo, i pierwszych dni jesieni dopiero stanęli w cichéj, dawnéj stolicy, dosyć pustéj i wyludnionéj. — Na Zygmunta już sam widok tych miejsc, ktore mu przypominały jego wyjazd i dawne życie, przykre widocznie czynił wrażenie. Zaledwie przybywszy położyć się musiał — a że Borodzicz do domu śpieszył, pozostał tu sam z Dziembą, w stanie zdrowia o wiele gorszym niż był wyjechał. Lekarz, którego przywołano, radził spoczynek i przepisał gorzki napój jakiś, którego Piętka pokosztowawszy używać nie chciał. — Znaleźli się starzy znajomi, mógł się więc cokolwiek rozerwać, ale od wszystkich unikał. Całe dni siedział na stołku w oknie i na przechodzących poglądał... albo na Dziembę gderał. Tak zmienionego do niepoznania — porzucił Borodzicz z żalem, śpiesząc do swojego gospodarstwa i wioząc pełnomocnictwo do sprzedaży... Szczęśliwie stanąwszy w miejscu, chciał zaraz wywiedziawszy się o użątku i stratach, jakie poniósł, jechać do Mioduszewskiego, gdy ten, napytawszy od ludzi że powrócił — sam konno do niego przybiegł.
Uściskali się w progu.
— Ot toście tam piwa nawarzyli? zawołał Mioduszewski...
— Czyż ja? odparł Gracyan... Com zrobił, tom musiał. — Gdzież jejmość, czy w domu?
— Jako żywo! pojechała wprost do rodziców, nie chcąc progu przestąpić nawet, zawołał Mioduszewski.