Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nic nie wiem! nic mi na myśl nie przychodzi... czekajmy jéj! może się zręczność nadarzy... ja z serca pomogę...
To mówiąc wymknęła się szybko, dając znak Zygmuntowi, aby na miejscu pozostał. Posłyszała ona wprzód od niego, że Flemming żegnał się czule i wychodził...
Przezedrzwi gabinetu dochodziły wyrazy, któremi Duparc tłómaczyła mu się, że potrzebuje wczesnego spoczynku.
— Nie uwierzysz... głowa... straszliwie boli mnie głowa... muszę się położyć... bo jutro całych sił mych teatr wymaga... To pas, które tańcuję tak trudne...
Szept młodego chłopca, śmiech, potém jeszcze słów kilka urwanych, i Fleming zaczął schodzić na dół... Brama otworzyła się i zamknęła za nim... Dopiero gdy był już na ulicy, Duparc zapukała do drzwi gabinu...
— Wyjdźże nieszczęśliwy więźniu — zawołała ze śmiechem — nous allons souper. W téjże chwili zjawiła się Fifina... a za nią szedł Laroche, domowy przyjaciel panny Duparc, który zwykle za brata jéj uchodził. Do wieczerzy zawczasu było gotowe wszystko... Zygmunt wychodząc z kryjówki, musiał znów udawać wesołość.
Gdy go Laroche przy świetle zobaczył, przeląkł się.
— Cóż to jest! zawołał... tobie nie na wieczerzę