Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Już zmierzchało gdy Borodzicz wyszedł z pod Trębacza. Wyprawiony za drzwi Dziemba, widząc wychodzącego, natychmiast do pana powrócił. Zastał go gorączkowo przerzucającego ubranie w tłomokach...
— Żywo, Dziemba, po cyrulika, żeby mi brodę ogolił! na jednéj nodze! żywo!...
Julek trochę się zatrzymał.
— Ej! panie — rzekł — pan chory... krwią plujesz....
— Co ci do tego czem ja pluję! ofuknął Zygmunt — idź mi po cyrulika — zaraz! — ani słowa!... Słyszysz!
Dziemba wybiegł. Tymczasem Piętka co najlepszy strój wydobył z tłomoka i wszystko do ubrania przygotował...
Balwierz, który na dole miał golarnię, nadbiegł z miedniczką, ręcznikiem i wodą... Zapalono świeczkę, którą Dziembie trzymać przyszło. Zygmunt milczał ponuro... Ledwie uwolniony od balwierza... skoczył się ubierać... Dziemba mu pomagał, wzdychając ciągle.
— Ech! panie! panie mój! rzekł w końcu — mało co ducha w panu zostało... Kaszel coraz się wzmaga, gdzie teraz myśleć o zabawie i figlach. Jeszcze się panu gorzéj serce zakrwawi, a doktór mówił...
— Idźże mi ty precz razem z doktorem! zakrzyczał Piętka gwałtownie, chowając worek Borodzicza do kieszeni. — Jak ty nie będziesz milczał...