Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szy narzekając już na dobrowolnie kupiony przez synowicę kłopot, jaki z trupem miéć musieli. Dziemba siadł przy progu i płakał cicho... Cisza, zwiastunku chwili ostatniéj... zaległa mieszkanie, którego okna pozasłaniano od światła. Co kilka minut felczer przychodził badać zaledwie czuć się dający puls rannego i słuchać jego oddechu... oczekując rychłego rozwiązania, które się zdawało nieuchronném.
Jednakże aż do nocy życie w nim tlało... a lekarz, który nadszedł i dość zdziwiony znalazł jeszcze dyszącym Zygmunta, choć nadzieję miał małą, aby coś pomódz mogło, na nowo ranę opatrzyć i w usta coś wlać kazał. Po przyjęciu tego napoju kilku ruchami zwiastował się jakby jakiś powrót do czucia i życia: chory westchnął: usta otworzył, oczy kiika razy zwrócił na przytomnych i zwolna usypiać zaczął.
Doktór Szwarc zasiadł przy łożu, więcéj się pewno zajmując fenomenem téj siły żywotnéj niżeli samym chorym; widoczna było, iż zamierzał próbować, ażaliby mu się nie udało ocalić rannego... posyłał po nowe leki i sam dłużéj niż zamierzył, pozostał rozmyślając... Wśród głębokiéj ciszy, powtórzono lekarstwo i czekano skutku... a skutkiem tym był tylko głęboki sen dosyć spokojny, z silniejszym nieco pulsem i oddechem.
Tak przebyto noc całą. Stryj Eligi, który umierających nie lubił, a umarłych się nawet obawiał,