Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jędza! krzyknął wściekły... i któż się tu zdziwi żem od téj kobiety uciekał! I ja też za waćpanią nie pogonię... choć mam prawo jako mąż, zamknąć cię, ukarać, mścić się... Z nią się ja kiedyś rozprawię, dodał; ale kto śmiał tknąć płazem i rękę na mnie podnieść, ten mi musi odpowiedzieć za to... Słyszycie waćpanowie?!
Borodzicz i Trzaska stanęli oba...
— Do usług jestem, ja pierwszy com waćpana pałaszował — rzekł Trzaska.
— A ja com za kark schwycił, także — dodał Borodzicz... Rozprawim się.
— Rozprawim...
— Nie daléj jak jutro! zawołał Zygmunt: gdy jejmość dobrodziejkę odprowadzicie do domu... Służę tu na radę... albo wprost do Bażantarni z pistoletami.
— Czego tu radzić? po co? przerwał Trzaska... Jutro na ósmą w lasku pod Bażantarnią...
— Jutro...
W czasie téj rozmowy wrzawliwéj, urywanéj i pośpiesznéj, Elżusia stała z rękami załamanemi, gniew jéj we łzach się niemych rozpłynął...
— Z jejmością rachunek zrobim gdzie indziéj, dokończył szydersko Zygmunt; a że nie minie, to nie minie...
To mówiąc począł się do drzwi dobijać, za któremi stał Dziemba. W téjże chwili stryj i wojewoda od strony zamku z pochodniami śpieszący nadbiegli...