— Bez urazy, Poruczniku! możemy być dobrymi przyjaciółmi, tylko mi się nie mieszaj do syna.
— A no! słowo się rzekło — odparł Paklewski — rób sobie asińdźka z nim, co chcesz. Widać, że nasze proste szlacheckie życia prawidła dla tego gagatka nie pasują; niechże idzie po woli jejmościnéj, — zobaczymy dokąd dojdzie...
Clement się nie mieszał do niczego, chodził chmurny bardzo.
Na znak gospodyni, służąca wniosła butelkę i kieliszki. Środek to był pewny na udobruchanie Porucznika, który, choć po Białostockich i Choroszczeńskich libacyach w szlachecki kapuśniaczek nie bardzo wierzył, nie zwykł był i tém pogardzać.
Doktor poprosił o kawę, a Paklewski przysiadł się do rozmowy z butelką, która po próbie okazała się daleko więcéj wartą wewnętrznie, niż była pokaźną; Clement, widząc że Łowczycowa mocno jest rozognioną i podrażnioną, zaproponował proszki uspokajające.
— Przejdzie to samo — szepnęła wdowa — nic mi nie potrzeba.
— Nie chcący, kochana bratowo, — odezwał się Porucznik, wychyliwszy kieliszek — ratując syna od imaginacyjnego jakiegoś niebezpieczeństwa, naraziłaś go na rzeczywiste.
Łowczycowa brwi zmarszczyła.
— A toż jakie? — spytała.
— Dziś summo mane, raniuteńko, Starościna, Generałowa i jéj córka, wyjechały do Warszawy, a pan Teodor tąż samą pociągnął drogą. Więc — skonkludował, śmiejąc się, Porucznik — oczéwista rzecz, że się spotkają, że kawalera pochwycą — boć to przecie salwator Starościnéj — i Generałówna sobie i jemu do reszty głowę zawróci!
— Dajże mi pan pokój z témi przypuszczeniami! — ostro odezwała się Łowczycowa — uwziąłeś się mi czynić przykrość.
Porucznik, który dopijał właśnie drugiego kieliszka, otarł wąsy, wstał, poszedł bratową w rękę pocałować i, zostawiając doktora z nią, wybrał się odjeżdżać.
— Doktor może zostać tu dla konsultacyi — rzekł — a ja, szczęścia dziś do asińdźki nie mając, wolę precz.
Nie wstrzymywano go; odjechał.
Clement, pozostawszy sam, długo do rozmowy przyjść nie mógł.
— Kochana pani — odezwał się wreszcie — z tego pośpiechu i niecierpliwości mogłaś istotnie syna narazić na nieprzyjemności.
Uważam się za przyjaciela domu, wolno mi więc spytać, czyś go pani miała o czém wyprawić!
Łowczycowa się zarumieniła.
— Teodor — rzekła — przywiózł z sobą, nie wiem od kogo pożyczone, czy zarobione pieniądze, których użył na pogrzeb ojca; a że ten wiele nie koszto-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/96
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.