Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! a! c’est plus fort que moi! — wołała leżąca na ziemi.
— Nic się nie stało! nikt z ludzi i z nas nie szwankował...
— Niechże ciocia weźmie krople bobrowe — mówiło ładne dziewczę — to zawsze ją uspokaja...
Pomimo perswazyi i napomnień, leżąca na ziemi wydawała ciągle spazmatyczne krzyki.
W téj chwili właśnie panie zajęte Starościną postrzegły nadjeżdżającego Teodora. Był jeszcze dość daleko, że ich posłyszéć nie mógł. Jéjmość brunetka pierwsza okiem znawczyni rzuciła na zbliżającego się, a że Paklewski był w istocie nadzwyczaj pięknym młodzieńcem, nie mogła się wstrzymać od cichego wykrzykniku:
— Ależ to chłopiec śliczny!! ależ śliczny...
Mały różowy buziaczek strzelił oczkami niebieskiemi na Teodora i wlepił je z dziecinną śmiałością w niego; ale, co najdziwniejsza, mdlejąca Starościna dźwignęła głowę i co prędzéj włosy rozrzucone poprawiać zaczęła niespokojna, zapomniawszy o spazmach. Zmrużone jéj oczy razem z innemi obróciły się ku Antinousowi, który, spostrzegłszy, iż go wszyscy pilnie tu wzrokiem ciekawym śledzą, zmieszał się niezmiernie, i już miał konia popędzić, aby co prędzéj damy ominąć, którym nie zdawał się potrzebnym na nic; gdy starsza pani brunetka dała mu znak nakazujący, aby się zatrzymał. Oprzéć się objawionéj woli niewiasty, w takiém położeniu zostającéj, było niepodobieństwem. Teodor konia ściągnął, i skoczywszy z siodła, podszedł ku paniom z ukłonem.


∗             ∗

— Pan jesteś tutejszy? — zawołała brunetka.
— Dopiéro od kilku dni — rzekł Teodor — choć rodzice moi niedaleko ztąd mieszkają.
Gdy to mówił, wszystkie trzy kobiety, wcale się ze swą ciekawością nie starając ukryć, przypatrywały mu się natrętnie, jak wielkie panie, które stworzeniu ładnemu bez ceremonii się przyglądają.
Buziaczek młodziuchny zuchwalstwem wejrzeń i minką rezolutną nie ustępował starszym.
— Na miłość Boga — dodała brunetka — kowala, stelmacha, ludzi, ratunku...! Od pół godziny człowiek nasz pojechał do tego... do téj... — Jakże się to zowie? — spytała, ukazując Choroszczę w oddaleniu.
— Miasteczko Choroszcza — rzekł Todzio.
Starościna, teraz już siedząca na ziemi, przerwała:
Ma foi! śliczne miasteczko! I to ma pretensyą miasteczkiem się nazywać!!
Buziak różowy rozśmiał się i pokazał ząbki perłowe. Śmieszek jego taki był zaraźliwy, niegodziwy, despotyczny, że Teodor, który do śmiechu naj-