Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kończyłem nauki u księży Pijarów w Warszawie — odparł Teodor.
— Cóż waćpan zamyślasz z sobą daléj? — ciągnął Hetman, nie spuszczając oka z mieszającego się coraz bardziéj Teodora.
— W téj chwili nic jeszcze postanowionego nie mam... Zależę od matki i do jéj woli się zastosuję.
Hetman zamilkł; ręka jego bawiła się kieliszkiem, który się pod nią podsunął; oczy ciągle skierowane miał na Teodora, którego to badanie onieśmielało i niepokoiło.
— Tak, tak — dodał wolnym głosem. — Ojca waćpana żałuję bardzo... Miał jakiś żal do mnie, stronił od Białegostoku, wiedziałem o tém, nie chciałem mu gwałtu zadawać... Dziś, gdyś waćpan sierotą, a ojca zasług tylko jestem pamiętnym, proszę, byś w potrzebie rachował na mnie, jak na przyjaciela...
Teodor skłonił się w milczeniu — lecz bez zbytecznéj uniżoności.
— Jeżeliś waćpan u Pijarów nauki kończył, to i księdza Konarskiego znać musisz? — spytał Hetman.
— Łaską się jego zaszczycam — odparł Teodor.
— Statysta wielki, człek mądry; — począł półgłosem Branicki — szkoda, że marzeniom się oddaje, choć bardzo pięknym, ale zastosować się nie mogącym do życia. Nieszczęście to jest, gdy do zacności wielkiéj przyłączy się mała znajomość świata swojego...
Zacny kapłan; lecz — chciałby być instytutorem Rzeczypospolitéj, a to nie jego rzecz!
Mówił to z pewną goryczą Hetman, jakby sam do siebie.
— Nie ciągnął waćpana do zakonu? — dodał, zwracając się ku Teodorowi.
— Powołania do niego nie mam — rzekł krótko młody Paklewski.
— Wielkie to i piękne powołanie, wszakże nie dla wszystkich! — prawił Hetman. — A do rycerskiego rzemiosła?
Zmilczał Teodor, lękając się wymówić z czémś, coby go związać mogło. Branicki, nie doczekawszy się odpowiedzi, sam dorzucił:
— I w kancellaryi téż dobrze się ojczyźnie zasłużyć można! Czemu nie?
Widząc, że chłopak milczy, Hetman na doktora z poważném porozumieniem popatrzył, Clement nieznacznie głową potrząsł, a Branicki wstał powoli z kanapy i niby się miał do wyjścia; ociągał się z tém jednak, jakby dłużéj chciał widziéć i coś dobyć z młodego Paklewskiego.
Ten, w obawie ciągłéj, aby rozkazom matki nie stać się nieposłusznym, milczał uparcie.
— Proszę, abyś waćpan, w każdym razie, za dobrego swego przyjaciela i opiekuna chciał mnie uważać — dodał Hetman, widząc niemy opór biednego młodzieńca.
Powiedziawszy to, popatrzył nań jeszcze i wolnym krokiem, przeprowadzany przez doktora Clement, wyszedł z dworku uliczką, do parku wprost prowadzącą.