Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Twarz Hetmana i tego dnia dziwnie posępną się wydała Doktorowi. Zbliżał się do łóżka, gdy pan wskazał mu krzesło i zażądał, aby się z niém przysunął ku niemu.
Spojrzeli sobie w oczy. Branicki, jakby coś niepomyślnego wyczytał we wzroku Clement’a, odwrócił się od niego. —
— A cóż? — zapytał cicho...
— Łowczyc umarł — rzekł krótko Doktor.
Przestraszone oczy padły na mówiącego.
— Umarł! — powtórzył cicho.
— Robiłem, co tylko było w mojéj mocy; — siły stargał, życie się wyczerpało...
— Cóż ta nieszczęśliwa pocznie? — z żywém zajęciem począł Branicki. — Obliguję cię na wszystko, staraj się jéj być pomocą. Ode mnie, wiesz dobrze, ani on, ani ona nie przyjmie nic; — ty...
— Przewidując katastrofę — odparł Clement — zmusiłem syna, który właśnie na śmierć nadbiegł z Warszawy, aby u mnie wziął, tytułem pożyczki, sto czerwonych złotych.
— To ci je kassyer wypłaci — zawołał Hetman. — Pierwsze, najpilniejsze potrzeby pogrzebowe będą zaspokojone; — lecz cóż potém?
— Nic nie wiém; — rzekł cicho Clement — chcę dziś tam być, aby się dowiedziéć więcéj. O ile z rozmowy zmiarkowałem, chłopak miał nadzieję umieszczenia się w Warszawie... Lękam się, aby go nie pochwyciła familia; wspominano mi coś o Księciu Kanclerzu...
Hetmanowi czoło się sfałdowało; nie powiedział nic, i nagle zapytał tylko:
— Gdzie pogrzeb będzie?
Clement, jakby się uląkł pytania tego, podchwycił śpiesznie:
— Przecież Wasza Excellencya nie myśli...
Ruszył ramionami Hetman, jakby samę wątpliwość za dziwaczną uważał.
— Chcę wiedziéć, gdzie go pochowają, abym księży uprzedzić kazał, iż znaczniejsze koszta, nic o tém nie wspominając familii, na mnie policzyć mają...
— I to należy uczynić ostrożnie, aby się wdowa nie domyśliła... — dodał Doktor.
— Mój kochany Clement — odparł Hetman — widzę, że albo mnie masz za wielkiego prostaczka, lub lękasz się, czym nie zestarzał już na niedołęgę...
Doktor się chciał uniewinniać, gdy Branicki począł mówić daléj, nie dając mu przyjść do słowa:
— Kochany Clement, wierz mi, choć na pozór stępieję czasami, bo na głowie mojéj i ramionach zbyt ciężkie brzemiona leżą — jeszczem ani uczucia, ani baczności, ni pamięci nie stracił!
— Ale, wasza Excellencya, — przerwał Doktor...
— Zrobię, com powinien, i w sposób, jaki jest najprzyzwoitszy! — dodał