— A co? — szepnęła — wierzysz pan, że trzpioty mają serce??
Doprawdy, ja się sama po sobie nie spodziewałam, żebym mogła być tak obrzydliwie narzucającą się i upartą.
Jedno słowo, i muszę uciekać, a pan przywitasz mnie, jakbyśmy się nie widzieli, jedno słowo! Mamie trzeba się ślicznie, pokornie kłaniać i kochać ją bardzo. Rozumiesz pan! Juści to nie trudno, bo mama bardzo ładna i miła, a doprawdy i dobra! dobra!
Drugi raz podała mu rękę, obejrzała się bojaźliwie, i temiż samemi drzwiami wymknęła.
Stał jeszcze, jak upojony, Paklewski, gdy szybko, drobnemi kroczkami, ktoś się zbliżył do drzwi drugich, i weszła Starościna wyfiokowana, strojna, pachnąca, brzydsza, niż kiedykolwiek, ale z wyrazem czułości niezmiernéj.
Pobiegła do Teodora, obie ręce mu rzuciła i zawołała:
— Mój kochany wybawiciel!
Biedna kobiecina była poruszoną, jak młoda panienka, która odzyskuje ukochanego. Biło jéj serce do ślicznego chłopca, choć już bez żadnych marzeń i nadziei, bo Lola się jéj zwierzyła i umiała ją na swoję stronę przeciągnąć.
Pogroziła trochę wybawicielowi, i westchnęła.
— Wszystko wiem! wiem — szepnęła. — Z moją siostrą będzie kłopotu wiele, ale Lola i ja jakoś sobie rady damy, a i Rotmistrz pomoże.
To mówiąc, wdzięczyła się mimowolnie, minki robiąc do Teodora — i żal jéj było tego Antinousa.
— Lola to bardzo dobra dziewczynka, ale to dziecko! dziecko! Mężczyzni mają dziwne gusta... Będziesz z nią miał dużo, dużo ambarasu, bo to trudno poprowadzić, a fruka, fruka... latałaby jak ptaszek...
Domawiała tych słów, gdy z niezmierną powagą, z chmurą na czole, wyprostowana, majestatyczna, ukazała się pani Generałowa, a za nią bardzo skromnie, niewiniątko udając, piękna Lola. Powitanie było zimne. Gdyby nawet Paklewski odpowiadał we wszystkiém marzeniom, jakie sobie matka dla ślicznéj córki snuła, zawsze ta chwila, gdy się dziecię ma oderwać od niéj, jest bolesną. Generałowa już była trochę przygotowaną, serce jéj trwożyło się. A wreszcie, Lola, panienka, nie tak czyniła ją starą, jak pani Paklewska. Generałowa długo jeszcze chciała być młodą, była piękną; myśl, że mogła miéć wnuka, przerażała ją.
Chłód i smutek, którym wiało od niéj, po trosze oddziałały na wszystkich, nawet na Lolę, oczyma tylko dodającą męztwa Paklewskiemu, który był i strwożony, i zakłopotany.
Zwolna jednak panie się żywiéj rozgadały, Teodor ośmielił, Lola odzyskała, tak jéj do twarzy będącą, trzpiotowatość, i wieczór upłynął szczęśliwie.
Gdy się gość żegnał, Lola mu szepnęła. — Jutro wuj przyjedzie; czekaj pan na niego!
Trzeba się było stosować we wszystkiém do rozkazów téj maluczkiéj
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/249
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.