Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/230

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — Nie tak bardzo z drogi — rzekł Teodor — jednak od nas z Borku ścieżyna lasem taka błędna, że chyba panu Rotmistrzowi przewodnika dam.
    Mówiąc to, począł sobie Paklewski przypominać po szlachecku wszystkich Szóstaków, o jakich kiedy słyszał w życiu, i wpadło mu na myśl, że Starościna i Generałowa były z domu Szóstakówny.
    — A może-byś pan Rotmistrz koniowi wypoczął — rzekł dobrodusznie.
    Do Stawów kawał drogi, ale przed wieczorem zawsze stanąć można. Wprawdzie uboga to chata, i matkę chorą mam, przyjąć gościa nie mogę bardzo wspaniale; ale dobrém sercem, jeśli nie wzgardzisz... — Rotmistrz mu podał obie ręce.
    — Z duszy serca wytchnę u was, a jeśli mi dacie szklankę mleka, to już najlepiéj przyjmiecie mnie...
    Teodor na parobczaka krzyknął, aby konia wziął, i szedł z Rotmistrzem do ganku. Stary się ciekawie rozglądał dokoła.
    — Niéma tu u mnie na co patrzéć — rzekł Paklewski, — okolica, jak to zwykle Podlaska, więc płaska a smutna...
    — A! mój dobrodzieju — począł Rotmistrz wesoło — ja tam nie wiem, jak drugim, ale mnie, to żebyś do najpuściejszego kąta na ziemi naszéj zaprowadził, wszędzie mi się wydaje ładnie i miło. Może to być, żem ja w ciągu życia tylko po téj ziemi wędrował z końca w koniec, że się po niéj długie lata posiały, ale mi najpiękniéj u nas. Pan Bóg dla nas stworzył te równiny i te lasy, których my nie szanujemy, i te pólka, i te moczary, do naszego humoru, do naszéj myśli — nigdzie-by nam lepiéj nie było...
    Zasiedli w ganku.
    — Jam się panu Rotmistrzowi nie przedstawił — rzekł Paklewski — jestem Teodor Paklewski, wieś nazywa się Borek.
    Rotmistrz patrzał nań.
    — Gospodarzysz tak na zagonie za młodu?? — spytał.
    — A! nie; ani się na roli i gospodarstwie znam — śmiejąc się smutnie, rzekł Teodor — mam miejsce w kancellaryi Księcia Kanclerza, ale mnie Bóg dotknął słabością matki, no — processem. Chwilowo muszę na wsi siedziéć.
    Wolno mi spytać pana Rotmistrza: czy nie jest w pokrewieństwie ze znajomą mi Starościną Kupiską i panią Generałową?...
    — W pokrewieństwie! — zawołał z głośnym śmiechem Rotmistrz, — ten cudak, Starościna sentymentalna, i piękna pani Generałowa, toć są mi — rodzone siostry!
    Teodor aż się z ławy zerwał na tę wiadomość.
    — Możeż to być! — krzyknął uradowany.
    — Najprawdziwsza prawda! — rzekł Rotmistrz — ale, czekaj-że asindziéj, coś sobie przypominam. Paklewski! Starościna mówi ciągle o jakimś pięknym chłopcu tego nazwiska, który ją od śmierci uratował.