Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Konie natychmiast pociągnęły karetę, Teodor pozostał w miejscu jak wkuty; nie mógł pojąć znalezienia się Kanclerza, jego wyjątkowéj dla siebie łagodności i — co się z listem stało!
Po krótkim namyśle, niepewien jeszcze co pocznie, zwrócił się do pałacu Księcia Kanclerza i do dawnego swojego mieszkania. Burgrabia pałacowy, niejaki Zaręba, spotkał go pierwszy przed officyną. Był to może jedyny człek tutaj, który mu dosyć życzliwości okazywał. Zobaczywszy go, przyskoczył żywo i zawołał:
— Na rany pańskie! co się z waćpanem stało? Myśleliśmy, że co złego, uchowaj Boże, spotkało go! Książę rozsyłał na wszystkie strony...
— Chory byłem i jestem — odparł Paklewski.
— Ale na rany pańskie! (Zaręba powtarzał to często) — a gdzież chorować, jeśli nie tu, gdzie i o doktora nie trudno, i staranie przecie mają o każdym? Stróż nawet, gdy zachoruje, to go medykamentami opajają.
Za waćpanem rwetes był okrutny...
Przecież się Kanclerz uspokoi.
Paklewski, po krótkiéj rozmowie, wszedł na górę, probując, co się stało z jego mieszkaniem. — Stało ono puste, ale ogrzane nawet i jakby oczekujące na pana. Zaledwie tu wszedł, gdy Wyzimirski wpadł za nim, spostrzegłszy go widać w dziedzińcu.
— Pana Teodora! — krzyknął z progu! — Co się z panem działo? Myśmy tu omal po nim żałoby nie włożyli! Prosiliśmy Pana Boga, żebyś choć z tamtego świata powrócił, bo Księciu nikt dogodzić nie mógł; rzucał nam papierami w oczy i wciąż się o faworyta upominał...
Teodor sądził, że się coś dowié o losie listu swojego, który-to los go niepokoił: z Wyzimirskim więc krótko pomówiwszy, sam jeszcze nie wiedząc, co zrobi z sobą, pod pozorem choroby położył się, czekając na pacholika, który mu usługiwał, a przez którego ręce list iść musiał, bo on pierwszy go znalazł pewnie...
Zamiast owego Jaśka, który się nie zjawił rychło, na wiadomość o powrocie Paklewskiego zaczęli się schodzić po jednemu wszyscy towarzysze i znajomi, dopytując, wypatrując się, usiłując poznać, co się z nim działo.
Zbywał ich wszystkich chorobą Teodor i — nabyli tego przekonania, że cała ta sprawa zniknięcia i absencyi była — jakąś sekretną missyą dla Księcia, którą Paklewski taił. Zaręba przyszedł pod wieczór, aby się dowiedziéć, czy czego nie potrzeba; przysłano wieczerzę: słowem, Teodor się znalazł jakby w domu, a że słabym się istotnie czuł, więcéj się już nie ruszył dnia tego. Późno dopiéro mógł się z Jaśkiem rozmówić.
Na zapytanie: co się stało z listem zostawionym na stoliku? chłopiec, zmieszany, szybko bardzo odpowiedział, przysięgając, że nie widział go i nie wié nic. Czuć było kłamstwo w tém, co mówił. Paklewski, który dlań był zawsze jak najlepszym, począł nalegać silnie, dowodząc, że nie mógł listu nie