Ubrany starannie i z zalotnością, stanowi swemu nie zbyt właściwą, z dystynktoryum jakiémś na szyi, z mankietkami koronkowemi, z bogatemi dewizkami od zegarka, wchodzący czarnemi bystremi oczyma zmierzył towarzystwo i z wesołą rubasznością posunął się — wejrzeniem ku Generałowéj, a ukłonem ku starszéj siostrze. Generałowa zarumieniła się mocno, na widok gościa. Lola zrobiła minkę jakąś, Starościna witała go serdecznie, a na Teodora rzuciła wzrokiem tryumfującym.
Domyślił się on łatwo w tym przybyłym ks. Młodziejowskiego, Audytora Kanclerza, prawéj ręki Prymasa.
Cała jego uwaga była zwrócona na człowieka, którego nawskróś radby był przejrzéć i odgadnąć. Nie miał wielkiego doświadczenia ani znajomości ludzi, lecz Pan Bóg obdarzył go instynktem cudownym; a ks. Młodziejowski nie był jedną z tych istot ze sfinxowém obliczem, w których wyczytać cóś trudno.
Wszystko w nim opowiadało człowieka, którego tylko ambicya oblokła w suknią duchownego; nosił téż ją z rubasznością i swobodą świeckiego człowieka: twarz, oczy, wydatne usta rumiane śmiały się do życia; nie znać na nich było umartwienia, ani powściągliwości. Odrobina sarkastycznego uśmieszku, jak pajęczyna kwiatek, osnuwała usta. Wzrok pojętny, przenikający, badał, a badać się nie dawał. Biegały oczy niecierpliwe i przybierały wyraz najrozmaitszy. Było w nich i dumy trochę, i wiary w siebie, i pogardy dla świata, nie chrześciańskiéj i pobożnéj, ale téj, która ze słabości gotuje się korzystać.
Duchowny ten, wyglądający salonowo, dworaczo, cudzoziemsko i trochę za swobodnie, więcéj miał może temperamentu gorącego, niż przebiegłości i rozumu. Gorąca krew widocznie brała w nim górę nad polityką, nad przewrotnością, nad układnością. Teodor więcéj to przeczuł, niż wyrozumował, i nabrał nadziei, że rokowanie z ks. Audytorem szczęśliwie powieść się musi.
∗ ∗
∗ |
Ksiądz Kanclerz, bo tak go zwano, jako spełniającego obowiązki kanclerskie przy Prymasie, był widocznie w tym domu poufnym, i zapewne częstym, gościem. Przywitawszy Starościnę, która mu coś szepnęła, odwrócił się do Generałowéj i, z wielkiém nadskakiwaniem a poufałością razem, począł całować jéj rączki i prawić, śmiechami przerywane, komplimenta. — Generałowa, z początku zażenowana, wkrótce dała się ująć i odpowiadała bardzo uprzejmie.
Lola stanęła z daleka i minką okazała dobitnie, że przybyły nie był u niéj w łaskach. Podbiegł ku niéj ks. Młodziejowski, trochę jako z dziecięciem się z nią obchodząc, co wcale nie poprawiło stosunków. Nadąsana Lola wybiegła do drugiego pokoju.
Gdy potém Starościna przedstawiła Paklewskiego, Kanclerz wlepił