Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co na obiad? a no — rzekł — nasza zacierka postna, śledź w oleju smażony i kasza z makiem!! Ot i po wszystkiém...
— A czegóż chciéć! — zawołał Wojewodzic. — Nakrywaj do stołu w salce, rozumiesz...
Oszmianiec wyszedł. Przez cały ten czas, niespokojny i poruszony mocno, Teodor, wyszedłszy z pałacu, po pustéj izbie w officynie się przechadzał. Szło mu już tylko o odebranie listu, i co najrychlejsze wyrwanie się z tego domu... Niewyrażony ból uciskał mu serce. Ta straszna pustka była jego rodzinném gniazdem macierzystém! Tu wychowywała się dzieckiem matka, tu może błądziły jéj wspomnienia pierwsze...
Smutek całego życia tłómaczył mu się dobrze widokiem tego strasznego dworu.
Nie wiedział, ile upłynęło czasu, nim nadszedł doń stary Oszmianiec, lecz wydało mu się, że wieki przebył na torturach. Sługa, zwany tu panem Marszałkiem, choć oprócz sześciu odartych chłopaków, zbieranéj drużyny do stajni i psiarni, nie miał innego dworu pod sobą, wszedł z powagą wielką.
— Wkrótce i do stołu dadzą — odezwał się — jaśnie pan kazał mi prosić, abyś pan dobrodziéj z nim przekąsił. U nas to dziś suche dni, a Kanonik extra rigorose pilnuje, aby post się zachowywał. Powiada: ujmij ciału obroku, a dusza będzie syta. To już trudno; musimy w te dnie paska ścisnąć! U nas w ciągu tygodnia, gdy kuchmistrz jest, kuchnia co się zowie, choć palce oblizywać; ale w post, umyślnie dla mortyfikacyi, aby tylko głodu nie cierpiéć.
Pan to rozumie! —
Teodor i mało co rozumiał, i nie wiele mu szło o jedzenie; zmieszał się niezmiernie tém, że go do stołu powołać miano.
Milczał.
Po wykrzykniku Kieżgajłły, nie spodziewał się wcale widziéć z nim. Trudno się było jednak sprzeciwiać temu.
Oszmianiec, widząc, że w rozmowę wdać się trudno, zwolna się wysunął. Teodor chodził wzburzony bardziéj jeszcze, przemyślając, jak ma się u stołu znajdować, gdy marszałek wrócił, oznajmując, iż pan Wojewodzic czekał.
W duchu odmawiając „Pod twoję obronę“, poszedł Todzio, jak na ścięcie. W sieniach nie zastał już ustawionéj służby i w wielkiéj sali dopiéro spotkał Kanonika. Z nim razem wszedł do jadalni z portretami, gdzie stół na trzy osoby przygotowany był i nakryty w ten sposób, że siedzenie dla Teodora w pewném oddaleniu, na szarym końcu się znajdowało.
U góry, na małém podwyższeniu, stało krzesło z poręczami dla Wojewodzica, po prawéj ręce stołek dla Kanonika, w końcu drugi dla gościa. Tu niezatknięta flaszka z piwem, zielona, była dlań przygotowaną. Przy talerzu Kieżgajłły stała butelka wina poczęta i dwa małe kieliszki.
Bielizna i zastawa były tak zaniedbane, iż po folwarkach u ekonomów lepsze i czyściejsze pewnie znaleźć było można.