Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ra Boża!... to palec Boży!... Nie chcieli zięcia prawosławnego, mają nieprzyjaciela... Zabili uporem dziewczynę, struli mi życie... dobrze tak...
Froim milczał. — Sprawnik się przechadzał.
— Słuchaj — rzekł — jeśli go nie było dotąd, będzie wprędce. Co tu począć? Mnie jego schwytać trzeba! ja go mieć muszę... a on Olszowa nie minie; czekać tu z żandarmami — zwącha bestja.
Arendarz milczał.
— Tybyś mógł najłatwiej wiedzieć i dać znać.
— Jaśnie pułkowniku — odparł żyd — nim ja dam znać, on ma czekać? A czy oni mi zawierzą, żeby się przedemną nie kryli? Ja robię, co mogę... ale nie podejmę się, czego nie potrafię.
— Czyj dworek naprzeciwko Zeńczewskiego?
— Niema żadnego... Stoi przecie w gołem polu.
Sprawnik zadumał się... nieufnie jakoś spojrzał na żyda.
— Wszak to tu — rzekł — okupił część Sowietnik Pratulec...
— Ale nie mieszka — odparł Froim.
— Skaranie Boże! — wykrzyknął Sprawnik. — Nu... posłać mi siana, zobaczymy do ranka...


∗             ∗

Dzień już był wielki, gdy pułkownik, przebudziwszy się, wypiwszy herbatę, kazał konie zaprządz i niedowierzając żyda roztropności, postanowił sam napaść na dworek. Żandarmów i chłopów wyprawił, aby dokoła obsadzili tę, jak ją nazywał, wilczą jamę, a sam z chmurną twarzą siadł na bryczkę i hałaśliwie zajechał w podwórze. Ale oprócz psa, który wył w progu, nikt się wywołany najazdem nie pokazał.
Pułkownik Szuwała wyskoczył i otworzył drzwi pierwszej izby... ale zamiast iść dalej, stanął zdrętwiały na progu.
Niezwykły widok go raził...