Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się w niej zakochać, obrócić się do kogo innego? a to kryminał, panie!
Graba się uśmiał serdecznie.
— Lecz cóż ja na to poradzę — rzekł — na to rady nie ma.
— No! a któż-to taki, w kim się kocha syn pański? Ja tu nikogo podobnego nie widzę.
— Jest to córka ubogich rodziców, wychowanica ubogiej rodziny: o tem dowiesz się pan później.
— No, ale któż-to taki przecie?
Graba nie osądził za potrzebne powiedzieć dziadowi imienia. Urażony koniuszy, że śmiano kogoś stawić na jednej linji z Ireną, prawie rozgniewany, okrutnie tupiąc i trąc czuprynę ze złości, odstąpił.
Miarkując z tej bojaźni mego dziada, powinienbym sądzić, że nie jestem całkiem obojętny pannie Irenie, że stary to widzi i nie nadaremnie się obawia; ale godziż mi się być tak zarozumiałym?
Nie! nie! są to strachy poczciwego serca, które przywiązanie zaślepia. Irena nie może pomyśleć inaczej, jak z litością i pogardą o nieszczęśliwym, który stanął przed nią raz w życiu podobniejszy do zwierzęcia niż do człowieka, zbestwiony, nieprzytomny...
Bądź zdrów! przy tym liście odbierzesz pieniądze na opłatę moich długów; odeszlij mi skrypta i napisz do mnie.

Zawsze twój
Jerzy.