Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 42 —

Piękna Terenia, której brak było serca, płaciła mu to uczucie wzgardą, prawie nienawiścią. Ona mu nigdy darować nie mogła, że się śmiał targnąć na nią, i postąpił z nią jak z ukochanem, lecz zepsutem dziecięciem. Przywykła do panowania, nie pojmowała podległości najmniejszej: sama myśl zstąpienia z piedestału oburzała ją do szału.
Pani Lacka, o której losach i przyszłości później się dowiemy, była przyjaciółką jej młodości; dawno się nie widziały, trwały więc wynurzenia, żale, płacze, zwierzenia i rozmowy bardzo długo, zajmując dzień prawie cały. Terenia wzruszona i zmęczona niespodziewanemi wrażeniami, nie miała już siły ani się ubrać, ani wyjść do sklepów, jak wprzódy zamierzała. Przyjaciółki spędziły z sobą czas do wieczora; Józia na krzesełeczku w drugim pokoju, czekając na zawołanie matki, sama jedna ze spuszczoną główką robiła pończochę.
Tymczasem w miasteczku żwawo się krzątało obywatelstwo, naradzając się nad przyszłemi wyborami urzędników, a zwłaszcza marszałka.
Dawny pan marszałek ze swym sekretarzem pracowali nad przeciągnieniem na swoją stronę większości; panu sekretarzowi zbyt było dobrze panować, żeby się chciał narażać na podział władzy z kim innym: nikimby zaś wielowładniej nie pokierował, jak tym poczciwym marszałkiem, którym rządził na migi. Z drugiej strony, kapitan nieznużony dreptał, plątał się, gadał, intrygował, chcąc koniecznie na marszałkowstwo koniuszego Sumina, który o tym spisku nie wiedząc, spał spokojnie.
Myśl kapitana, dzięki jego staraniom, zyskiwała co chwila nowych stronników; a że lepszych kandydatów nie było, stary myśliwiec mógł rachować na pewny