Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się ojcu na szyję, a staruszce do nóg!
Ubodzy Suminowie brali tę osobliwszą rzeczywistość za sen i płakali z radości, Julja osłabła, koniuszy przebywszy chwilę osłupienia, gdyż nigdy takiego nie spodziewał się końca, silnie za rękę chwycił Grabę i szepnął:
— Do kroćset djabłów, zażyłeś mnie z mańki! Niech ci Bóg zapłaci!
Słowem, była to scena dramatyczna, a Jerzy co był jej świadkiem, nie mógł mi się dość naopowiadać o niej.
Późno w nocy odjechali, a koniuszy w drodze spytał Graby:
— To pan o wszystkiem wiedziałeś?
— Wiedziałem panie: naprzód, że syn mój wiele się nie taił z tem; powtóre, że najpilniejszą zwracałem na niego baczność. Starałem się poznać Suminów, i przekonawszy się, że panna Julja choć uboga, warta mego Jana, gotowałem się oddawna skończyć błogosławieństwem rozpoczęte staranie.
— A coto jegomościna żona powie na to? — rzekł koniuszy śmiejąc się.
Graba westchnął. — Syn ją uprosi — odpowiedział cicho.
At tandem wątpię.
Daruj mi kochana Faniu, że zamiast listu posyłam ci nieforemną scenę powieści, ale mnie ona z wielu względów zajmowała: musiałam się nią z tobą podzielić.
Na jutro zaproszeni jesteśmy wszyscy do Turzej Góry; bądź zdrowa, idę się przygotować do wyjazdu, a posłaniec na pocztę odchodzi: twoja

Irena.