Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 16 —

spodzianie oknem, bez gniewu, bez żółci: takato poczciwa natura.
Na wysunionem pod piec krzesełku rozsiadł się, nogę pod siebie podłożywszy (zwyczaj to wschodni: któż nie wie, że pochodzimy ze Wschodu? może służyć za dowód genealogji), rozsiadł się pan marszałek, głowa powiatu. Od niego nieopodal stoi nieodłączny sekretarz Szerepetka, otyły, czarno zarastający, ogromnego wzrostu mężczyzna, z wielkim pierścieniem na palcu w wice-mundurze zielonym ze sprzączką za piętnastoletnią służbę. Marszałek, otyły także, w surducie czarnym przyzwoicie wytartym, mówi bardzo głośno czegoby i pocichu mówić nie warto.
Dobreto także człeczysko, a jeszczeby był lepszy, gdyby pieniędzy nie lubił nadewszystko. Gotów on nawet dobrze zrobić, byleby mu się to choć trochę wypłaciło: bo krom własnego interesu, nie może nic pojąć i zrozumieć. Obejść się bez sekretarza nie potrafi na chwilę, gdyż rozum jego jest tego rodzaju, że mu tylko służy do spraw kieszeniowych; więcej do niczego się nie zdał. Głowa jego, którą dla formy tylko nosi na karku, pełna płaskich konceptów, żarcików, tłustek i gadek, dwóch myśli poważniejszych sprządz nigdy nie potrafiła. Ztąd niezbędna potrzeba sekretarza wszędzie i zawsze, oprócz do kontraktów z żydami, bo tu marszałek da sobie sam radę. Jeżeli zaś wypadnie interes jaki z urzędu lub opieki, marszałek nigdy się nawet o rozwiązanie jego nie kusi i zwleka dopóty z odpowiedzią, dopóki nie nadejdzie pan sekretarz: przy nim dopiero nowa się rozpoczyna rozmowa, a jeden z umówionych trzech znaków zręcznie dany, kieruje przyrzeczeniem pomyślnego skutku, odmową zupełną lub