Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


   
Jerzy do Edmunda.

Oto już rok prawie jak w te strony przybyłem; cały rok mignął mi jakby jedna noc balowa, choć nie był bardzo wesół, ale pełen wzruszeń i pełen wypadków.
Rok temu, mógłżem przewidzieć co się ze mną stanie? Musisz się dziwić, że po długich wprzódy i częstych listach, dziś tak rzadkie i krótkie nawet odbierasz: wierz mi, to nie moja wina. Im większa jest sprzeczność w naszych rodzajach życia, tem częściej wyślę o tobie, kochany Edmundzie; ale pisać? cóżbym ci napisał z tak jednostajnych, jak moje, dni i godzin? Wiosna przeleciała, lato przeszło, i jesień złocista się zbliżyła. W ciągłej pracy nie było chwili odetchnienia: ziemia zazdrosna nie dozwala z siebie spuścić oka, odjąć ręki. W każdej porze masz na co patrzeć, co robić, o czem myśleć; zbierasz plon za wczorajsze trudy i przygotowujesz razem jutro. Ciężkato jest rzecz to gospodarstwo! U nas cięższa jeszcze niż gdzieindziej, bośmy w sumieniu naszem i przed prawem odpowiedzialni za użycie ludzi, którzy od nas tylko zależą, za których uważać musimy. Pośrednicy między nami a ludźmi tymi, są to po większej części bez moralnego wykształcenia i bez sumienia, a pojęć zdrowych spełniacze woli naszej, którzy często ją przechodzą i przekraczają przez gorliwość, lub psują wieśniaków dla swojej korzyści.
Nie można spuścić ich z oka. Widzisz więc, że nie próżnuję, nie mogę, a dotąd rodzaj zatrudnień nowo obranych samą nowością mnie nęci. W ciągu tego roku pierwszy raz, powiedzieć mogę, spotkałem się oko w oko z naturą: widziałem wiosnę, lato, które dotąd