Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 54 —

przynajmniej czytałem z ich pierwszego wejrzenia: a rzadko pierwsze wrażenie omyli.
Wystaw sobie zdziwienie moje na widok tych kobiet, tu, gdziem się nic podobnego zobaczyć nie spodziewał, tu, gdzie się one zdawały zupełnie nie w miejscu, fantastycznem jakiemś zjawiskiem. Postawa, strój, wszystko do najdrobniejszych szczegółów zdradzało w nich istoty z innego świata, pochodzenie z innej strefy. Wyobraź sobie dwie palmy na poleskiem błocie: tak mi się wydały te dwie kobiety u pana koniuszego. Wszedłem i osłupiałem prawie na progu, alem się rychło opamiętał, gdy dziad już mnie prezentować począł:
— Mój wnuk, Jerzy Sumin; pani Lacka, panna Irena Z...
To powiedziawszy, z pospiechem i przymusem, niemal z gniewem rzucił mnie w progu i poszedł coś szeptać pannie Irenie.
Nie potrzebuję dodawać, że kobieta w amazonce była panną Ireną, druga panią Lacką. Z panną Ireną, jak uważałem, koniuszy był w najpoufalszych stosunkach.
Mieliśmy czas, ja i ona, zmierzyć się oczyma i wzajemnie powiedzieć sobie to nieme powitanie, które często o całych przyszłych stosunkach stanowi. Zły, skłopotany i samem położeniem mojem, bliską, nie wiedzieć dokąd, podróżą przywiedziony do jakiejś rozpaczy, wpadłem w humor dziwny: stałem się zjadliwym, szyderskim, pogardliwym prawie i lekce wszystko, począwszy od gospodarza domu, ważącym. Przez każdy wyraz mój musiała się, jak później postrzegłem, przebijać męczarnia wewnętrzna i cierpienie.
Zaledwie pozdrowiwszy kobiety, które mi na powitanie odpowiedziały jedna obojętnie, druga ciekawie a dumnie, usiadłem, a raczej rzuciłem się na fotel stary,