Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 42 —

— A! facecjonat z waści, jak widzę. Straciłeś nie swoje, nie zapracowane, ale to co ci rodzice, w pocie czoła pracując, uzbierali i zostawili. Po wtóre, nie prosisz dotąd, ale cóż poczniesz, gdy ci się i ostatka przebierze? hę! gadaj-bo-no szczerze i bez fąfrów. Jesteś gagatek do niczego, tylko do salonu i miasta, zjeść, wypić i pohulać; ale jak przyjdzie pracować?! Powiedzże-no mi, kochanku, co ty myślisz robić z sobą?
Zdumiony, przybity, milczałem.
— Mów, kochany Jurku, mów! — dodał dziadunio. — Jużciż nie będziesz siedział w Turzej-Górze, rachując na moją śmierć, bo to i nie ładnie, i znudziłbyś się, bo ja nie prędko umrę.
— Panie koniuszy! — zawołałem — nadużywacie swojego położenia: to się nie godzi!
— Ale dajże mi pokój z komedjami! mów bez ogródki co myślisz. No! ożenić się bogato?
— Chociażby — rzekłem — ale pewnie nikomu na ręce patrzeć nie będę i nikogo o nic nie poproszę.
— Wolisz się ożenić dla pieniędzy!
Dziadunio nielitościwie parsknął.
— At! porzućmy te facecje — rzekł — mówmy szczerze. Waćpan słyszałeś, żem bogaty, przyjechałeś tu spodziewając się czegoś odemnie. Zobaczywszy szlachciurę niepoczesnego a dziwaka, nie wiesz teraz co począć, nieprawdaż?
— Będę milczał, panie koniuszy, bo mnie oburzenie dławi; nie umiem na to odpowiedzieć.
— Milcz kochanku, to już ja reszty dopowiem, jeśli chcesz.
Rozpocząwszy w ten sposób, z żywością i tonem,