Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
96
J. I. KRASZEWSKI

— Nie... padniemy — rzekł malarz — ale z pociechą tą, że po trupach naszych przejdzie kiedyś orszak zwycięski.
— Nie będę się sprzeczał z tobą, ale cóż mówisz o projekcie?
— Wszystko dobre — odparł Franek — tylko mi się nie podoba ranek; wątpię, żeby się to udać mogło. W biały dzień ludzie są zawsze mniej śmieli; mów, co chcesz, i godziny wpływ swój mają. Dużo ludzi, coby w nocy poszli, w blaskach słonecznych zlękną się szpiega i zdrajcy.
— Może ty masz i słuszność; jako malarz musiałeś się zastanawiać nad efektami słonecznemi — zażartował Młot. — Ale tu periculum in mora... O południu posiedzenie Towarzystwa Rolniczego się zamyka, obywatele i Komitet gotowi są natychmiast pójść w rozsypkę i zniknąć... Wszystko przepadło. Trzeba więc uprzedzić południe, a zelektryzujemy naprzód rannem nabożeństwem na Lesznie.
— Daj Boże!... Czegoś smutno.
— Wielka rzecz! Jesteś na kleiku i na romansie, są to dwie rzeczy osłabiające — zaśmiał się Młot. — Ja, przyznam ci się pocichu, miałem i mam serce paskudnie miękkie: każda twarz kobieca jest dla mnie snem o miłości — a takbym się wściekle kochał! Ale wiem, że, gdybym się dopuścił kochania, ojczyzna szłaby po kochance; tego nie chcę, i dlatego nie widuję innych kobiet nad te, w których z najlepszemi chęciami kochać się niepodobna... Przedewszystkiem ojczyzna!
Franek się tylko uśmiechnął.
— Bądź co bądź, — kończył młody chłopak — jutro wielka wyprawa, przechodzimy Rubikon... Moskale ogłupieją; coś wielkiego i stanowczego stać się musi. Siły ich nie są znaczne, będą się obawiały drażnić; my też dziś jeszcze nie możemy nic zrobić, ale odegramy praeludium, andante maestoso... Dobranoc!