Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
72
J. I. KRASZEWSKI

miona świadczyły, że niewolnicy wstrząśli nareszcie kajdanami.
Głucha cisza panowała na rynku Starego Miasta; gdzie niegdzie przestraszona policja próbowała jeszcze dobijać się do drzwi, bez czapek służący czerwono-kołnierzowi, poodzierane żołdactwo, które niby czegoś szukało... czasem z góry, niewiedzieć skąd, przelatywał ponad ich głowy śmiech szyderski, ale, gdy podnieśli oczy, spostrzegali okna ciemne i milczące tylko ściany.
Na placu boju starszyzna gorączkowo rozpowiadała sobie triumfy.
W reszcie miasta po chwilowem drgnieniu (bo na okrzyk boju, co żyło, poczęło lecieć na Stare Miasto), panowała cisza grobowa, przymusowa. Z pałacu namiestnikowskiego rozchodziła się szybko szlachta, przerażona, ciekawa, uchodząc do mieszkań. Spotykający się szeptali sobie na ucho wiadomość o napadzie żołdactwa na tłum; ulicami ciągnęły postacie czarne, to zbijające się w kupki, to rozsypujące w szeregi pojedyńczo; pełno wojska wszędzie, patroli; oddziały całe, jedne na placu zamkowym, drugie przy pałacu namiestnika, na Saskim placu...
Ale cicho... Wszystko zbiegło po domach gwarzyć o wypadku.
U Jędrzejowej drzwi zamknięte, światło pogaszone; w pierwszej izbie, jak w grobie, w drugiej na łóżku Franek, krew koło niego... matka we łzach, służąca i jeden towarzysz z rozciętą twarzą.
Dwóch rannych, a najgorzej ranne serce matki, bo się obawiać musi, aby nie zastukał kto do drzwi, aby nie znaleziono Franka, którego rana jest dowodem winy. Zatamowano krew, ale po doktora posłać niepodobna, — byłoby to się wydać: żandarmi u drzwi, policja krąży i szuka winnych. Winni to właśnie ci, co ucierpieli, innych