Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
145
DZIECIĘ STAREGO MIASTA

ki używając epitetu, którego nie powtarzamy — powinnibyście dojrzeć, którędy i jak to idzie z zagranicy?
Wyraz dobitny nie obraził urzędnika, uczynił go tylko pokorniejszym jeszcze; skłonił głowę i rzekł znowu:
— Na to potrzeba czasu.
— Więc nic nie wiecie?
— Oprócz tej historji studentów.
— Bywaj pan zdrów, jutro proszę przyjść z raportem, a przynieść więcej, niż dziś; ja taką lichotą zajmować się nie myślę, mnie trzeba rzeczy. — Nie mam czasu.
Urzędnik wysunął się, cofając tyłem, widocznie rad się wyrwał. Generał otworzył drzwi, popatrzył i skinął na drugiego.


X.

Był to znany nam patrjota Zagrodzki. Jak on się tu znalazł, nie wiemy; przed swoimi mówił, że chodzi szpiegować Moskali, Moskalom tłumaczył się, że śledzi ruchy uliczne — dosyć, że wieczorami odwiedzał pana generała.
— A co, panie Zagrodzki? Co słychać?
Zagrodzki do podwójnej swej roli jeszcze nie nawykły, przelękły, lub udający bojaźń — bo to uczucie pozyskuje wielce Moskali, pragnących, aby się ich obawiano — miął się, dusił, trząsł, nim słowo wyjąknął.
— Tak dalece nic nowego.
— A! Nic! U was wszystkich nic! Z wszystkiego nic! — wybuchnął generał. — Co to wy sobie myślicie? Dopóki tego będzie? Rosja jest cierpliwa, bo silna, ale gdy raz utraci cierpliwość, biada wam! Biada! Zginiecie do ostatniego, winni i niewinni! Weźmiemy się po miko-