Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
137
DZIECIĘ STAREGO MIASTA

wydaje; ojciec chodził w kapocie sam za poczciwą sochą; ubogi domek ich, gniazdo rodzinne, zamieszkiwał dotąd szwagier Czapińskiego, który, z siostrą się jego ożeniwszy, ojcowiznę kupił.
Dwóch ich było braci wyszłych z Łosic naprzód do szkół w Białej, gdzie dosyć dobrze się ucząc, już o własnych siłach dobili się do Lublina, kończąc nauki, potem do Warszawy do uniwersytetu. Jeden, jak widzieliśmy, wykształcił cię na profesora, drugi poszedł drogą administracyjną, nie mogąc wszakże daleko nią zajechać.
Niezmiernie praktyczny, ale dosyć tępego umysłu, który poza pewne granice, gdzie już sama praca nie starczy, a talent potrzebnym się staje, nie przeszedł; brat profesora wyforytował się nareszcie na burmistrza w jednem mieście handlowem. Był to w jego rozumieniu szczebel do dalszego postępu; ale na tym, dosyć wygodnym szczeblu od dnia do dnia pozostał na całe życie. Ożenił się tam, zagospodarował, obeznał z miejscowością i dorobił się majątku. — Później żona mu umarła, dzieci także; wdowcem, przywiązał się do ciułania grosza i w tym zawodzie nader był szczęśliwy. Współki tajemne z żydami, do których pozycja urzędowa pomagała, pożyczka na procenta i tym podobne szacherki, a życie więcej niż skromne, bo skąpsze co dnia, uczyniły go — stosunkowo do położenia — krezusem.
W miarę, jak rosły kapitały, rosło i skąpstwo pana Porfirego, rosła chciwość.
Rzadko zaglądał do Warszawy, a gdy przyjeżdżał, przez oszczędność stawał u brata. Żywił go brat, za co wywdzięczał mu się, czasem przysyłając zaśmierdłą zwierzynę, darowaną sobie przez kogoś a odtransportowaną bezpłatnie przez znajomego konduktora dyliżansu Całe ich stosunki na tem się ograniczały.