Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
111
DZIECIĘ STAREGO MIASTA

przejęty, znękany, pomieszany, ale triumfujący. Przyszło mu na myśl, że widział na chwilę Franka; ale przed matką uznał to koniecznem utaić.
— Cóż się stało? Czy wyszedł?
— Wyszedł — widać — na ulicę, posłyszawszy wrzawę... Niema go w domu, nikt nic nie wie.
Młot milczał, Jędrzejowa znowu płakała.
— Idź pani stąd! — rzekł cicho; — patrzeć na to nie można długo. Zejdziemy na dół; są tam tacy, którzy nam może coś o nim powiedzą.
I sprowadził je do sali, po której, szepcąc, gorączkowo rozmawiając, przechadzał się tłum wzburzony. kołysany, jak fale, naradzający się, niespokojny. Młot pobiegł do jednego z towarzyszów, i wrócił z nim natychmiast, mrugając na Annę.
— Nic nie wiemy — rzekł — o Franku; to jedno tylko, czego pewni jesteśmy, za co ręczymy, że żyje.
— Jakto? Więc coś wiecie? Mówcie!
— Wiemy, że żyje! — dodał drugi; a odstąpiwszy krok, szepnął do ucha Annie.
— Zabrano go do Cytadeli; jest wprawdzie raniony, ma przestrzeloną nogę, ale zdaje się nie niebezpiecznie.. teraz go uwolnią, to pewna. Odprowadź pani stąd matkę, potrzeba ją przygotować.
Annie usta zadrgały konwulsyjnie, ujęła starą pod rękę i powiodła ją gwałtem prawie. Znowu przecisnąć się musiały przez stojącą straż, i, pochwyciwszy przypóźnioną dorożkę, powróciły na Stare Miasto.
Przez całą drogę milcząc, myślała Anna, co począć: powiedzieć matce, czy ukryć to, co jej szepnął na ucho nieznajomy mężczyzna?... Czuła, że sama zająć się nie będzie mogła Frankiem; że tylko matce wolno być może chodzić i prosić za nim. Posadziwszy Jędrzejową, drżącą