Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziecię Starego Miasta.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
109
DZIECIĘ STAREGO MIASTA

III.

W milczeniu dwie nieszczęśliwe kobiety powlokły się razem przez ulicę ku hotelowi Europejskiemu, którego niemy zastęp żołnierzy na koniach pilnował. Mimo to pełno było snujących się około niego postaci. Miasto było uspokojone, jakby gwałtem, który samo sobie dobrowolnie zadało; w ulicach pusto, żołnierstwo upokorzone własną zbrodnią, milczące, powozy jakieś w cieniach mglistej nocy przesuwały się ku resursie i po Krakowskiem Przedmieściu. Pod hotelem konnica zapierała drogę, ale na jęk, który wyszedł z ust Jędrzejowej, otworzyły się szeregi i wpuszczono kobiety, domyślając się boleści wielkiej, którą jeszcze w tej chwili szanowano.
Anna i Jędrzejowa wcisnęły się przeze drzwi, i z tłumem cichym ale niespokojnym razem weszły do izby, w której leżały trupy. Tu panowała uroczysta cisza... Trochę światła, kilku ludzi posępnych, milczących, na straży, w pośrodku ciała pięciu męczenników z piersiami pokrwawionemi. Rany zaschłe ledwie były widoczne; na zżółkłych twarzach zastygł wyraz boleści, z którym opuścił świat. Dziwnem opatrznego losu zrządzeniem w tych męczennikach lutowych byli wybrańcy z całego społeczeństwa, jakby umyślnie wyznaczone ofiary: szlachcic, wyrobnik, student-młodzieniec, starzec, chłopię.
Te odkryte zwłoki, strzeżone przez nieznanych ludzi, stróżów z dobrej woli, budziły uczucie jakiegoś przestrachu, którem wszyscy byli przejęci; uroczysta cisza nocy zwiększała je jeszcze. — Jędrzejowa i Anna zapomniały nieco o własnem cierpieniu wobec tych ofiar, których nie było rodziny, tylko naród, przyznający je za swe wybrane dzieci. Ale oko ich, przebiegłszy trupy, wniosło pociechę do serca: Franka między niemi nie było. Krótka radość, — usłyszały obok szepcących i opowiadających sobie, że