Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/393

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie dozwolił się położyć w łóżku, siedział w fotelu, bo mu tak oddychać lżej było... przed nocą oddał klucze Antosiowi, pogadał ze Szczepanem, napił się rosołu i drzemać począł... Cicho i niepostrzeżenie lampa co tyle lat świeciła przykładem energii i pracy, niezłomnego umysłu, niezmordowanego trudu bez rozgłosu... zagasła...
Para starych koni które lubił, któremi jeździł, odwiozła go na wieczny spoczynek... kazał się przyodziać tak jak chodził codziennie, koszta pogrzebu wystawnego oddać ubogim... a pochować skromnie i cicho. Stało się dosyć jego woli, ale co żyło z sąsiedztwa i okolicy zbiegło się odprowadzić ukochanego do mogiły... I połowa przynajmniej zapłaciła kontrybucyą za ten zjazd tłumny, bo naczelnik powiatu potrzebował pieniędzy na wydanie wieczorka kolegom...
Losu pozostałych domyśleć się łatwo. Szymbor rozwiódłszy się z Justyną, ożenił z niemłodą już różowaną wdową, która umiała rozciągnąć nad nim panowanie środkami całemu światu niezrozumiałemi. Mianowany szambellanem dworu, zamieszkał stale w Berlinie.
Pani Justyna pojechała w tymże roku do wód i wróciła oddawszy rękę młodemu Belgowi, który