Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/339

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Hanna zbladła jak trup, drżała, w głowie jej zaszumiało, ale się uśmiechnęła milcząca.
— Tak, ja się kocham... ona mnie... kochała... Ja chcę jej kilka słów posłać, ty się ulitujesz nademną, ty nie powiesz nikomu...
Hanna bełkotała niezrozumiale, w tej chwili musiała zrzec się nadziei którą żyła, zmienić serce na inne, myśl złamać, siebie zwyciężyć... Władek nie dostrzegł ani jej wzruszenia, ani bladości.
— Ja pisać sam nie mogę... ja ci kilka słów tych podyktuję!!
Można sobie wystawić położenie męczeńskie nieszczęśliwego dziewczęcia zmuszonego uchwycić pióro, aby własny wyrok podpisać.
Drżąca, nie wiedząc co się z nią dzieje, poszła do stolika ze łzami w oczach, posłuszna, siadła nie mówiąc nic... i wypiła kielich ten do dna...
Ale boleść, która na nię jak grom spadła nieprzygotowany całym ciężarem... była tak wielką, iż po tej chwili nie pozostało dla niej nic już coby ją zwiększyć mogło. Zdrętwiała pod ciosem... czekała nocy, by się wypłakać i wymodlić, złożyła swą ofiarę na ołtarzu życia i powiedziała sobie... ja go w ciszy kochać będę do końca...
List Władka trafił do Waldau po burzach, po