Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

już kilku na febrę chorych, było roboty dosyć... Do późna w noc przeciągnęła się gwarna zabawa, opowiadania, przypomnienia, i żwawe gawędy, tak swobodne jak gdyby groźba jutra nie wisiała nad głową tych ludzi... Poczciwy szlachcic piwnicę swą prawie do ostatniej butelczyny splądrował, a prosił a zaklinał aby pili... boć to drugi raz taka okazya się nie nadarzy, chyba gdy do ostatniego Moskala wypędzą!!
Ale z północka już i pułkownik gaduła dawał sygnał powrotu, bo nazajutrz potrzeba było wymaszerować o świcie... W ganku wypito strzemiennego, kobiety wyszły żegnać i błogosławić, a wojskowi zanuciwszy Boże coś Polskę... pociągnęli z sercem rozgrzanem do obozu.
— Gdyby tacy byli wszyscy! mówił pułkownik... o! stanęłaby Polska... ale dużo też i innych...
W obozie także po piwnych libacyach ochoczo było, nikt nie spał, rozlegały się piosenki. Może jeden ze wszystkich Antek siadłszy na kamieniu smutnie na to poglądał... instynktem wstrętliwą mu była ta radość przed bojem i zwycięztwem...
Nocy zostawało niewiele, ze dniem potrzeba było ruszać, więc i starszyzna i żołnierz nie myślał odpoczywać... Gwarzono... gdy naraz dwóch wie-