tego wszystkiego z współczuciem, właściwą sobie powagą, mało mówiąc i nie okazując najmniejszego zdziwienia.
— Cóż ty na to wszystko? zapytał w końcu Władek.
— Nauczyłeś mnie z sobą być szczerym — rzekł Antoś, powiem ci więc otwarcie, bawisz się, ale wbrew zasadzie pana Szymbora, młodość nie jest czasem do zabawy.
— Ty jesteś purytanin nieznośny!
— Władku, ja jestem tak słaby jak i ty, ale siebie trzymam mocno i ostro...
— Cóż ty chcesz odemnie?
— Ażebyś myślał i pracował...
— Ale to miesiące wytchnienia...
— Dajże pokój! Nie mówię ci byś powtarzał prelekcye Gansa, ale nad sobą samym pracować trzeba nieustannie, a dziś... więcej niż kiedy...
— Dla czegoż dziś? spytał Władek.
Antoś spojrzał nań badająco.
— Bo dziś młodzież bierze na swe ramiona losy kraju! wielką odpowiedzialność... bohaterskie zadanie.
— Nie rozumiem...
— Wracam z Warszawy... Wiesz o tem i tutaj
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/233
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.