Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziadunio.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się ani na chwilę, nie zaniedbała trochę wystudyowanych ruchów i kunsztownego stylu. Mimo to ojciec nawet zdala w jej głosie, mowie, poznał iż ów młodzieniec, którego Iza jak innych brała na ścisły egzamen, gotów był od niej otrzymać doktoryzacyą.
Zachmurzyło się nieco czoło pana radzcy — polak! szlachcic!... on cale inne miał projekta! Uspokoił się tem tylko że bądź co bądź, w żadnym razie nic być z tego nie może.
Znowu drzwi lewe otwarły się powolnie i zamiast lokaja w herbownej liberyi — ładna dzieweczka w białym fartuszku, rodzaj Czokoladniczki Liotarda (którą lubieżnem wejrzeniem objął Szymbor) wniosła tacę a na tacy — niestety!... kawę tylko i sucharki.
Że w tej chwili kultura germańska wydała się Szymborowi fatalnie zacofaną, nie ulega wątpliwości... Na horyzoncie nie było ani cienia mięsa, ani solidniejszego posiłku. Kawa, cieniuchna kawa z starem mleczkiem, wyglądającem na zabieloną wodę. Tylko zakochany lub zakochać się pragnący mógł się takiem przyjęciem zadowolnić... Wujaszkowi rezygnacyą dawało pragnienie zemsty i spłatania figla.
Za kawą, — co gorzej — weszła sama gospo-